-

Magazynier : Sprawy zaściankowe, stare i nowe. Małżonek, nauczyciel akademicki.

Netflix, deathflix, Imperatrix, cz. 2, i Katakumby

Zacznę tym razem od rozbioru znaczeniowego słówka „Netflix”. „Net” to oczywiście sieć. Słusznie kojarzy się nam z siecią internetową. Ale co to za zwierzę ten „flix”? Jest takie słówko angielskie „flux”, które oznacza różne rzeczy, m.in. strumień, przepływ, dynamikę, topienie, itp. (http://context.reverso.net/tłumaczenie/angielski-polski/flux)

No ale słusznie zauważycie, mili państwo, że flux to nie to samo, co flix. Skąd więc ten flix. Nie wiem. (Jest 9:15, 20. 04. Deszcznocity zwraca mi uwagę, słusznie rzecz jasna, że flicks oznacza filmy. A więc już wiem skąd wzięły się te flixy. Pozostawiam jednak moją pierwszą błędną interpretację jako wolne skojarzenie.)

Zatem mam skojarzenie, rzecz jasna wredne, ze słówkiem inflict (to inflict pain, suffering, damage, punishment – zadać ból, cierpienie, karę, wyrządzić zniszczenie). W tym samym tezaurusie internetowym (http://context.reverso.net/tłumaczenie/angielski-polski/to+inflict) znalazłem takie oto zdanie, które w czasie pisania tego tekstu nie mogło niczego innego uczynić jak tylko przyciągnąć moją uwagę: „The object of war is to inflict maximum damage on the enemy, destroy his ability to resist.”„Celem wojny jest wyrządzenie maksymalnych szkód wrogowi zniszczenie jego zdolności do oporu.” Dalszy tok tego tesktu komentarz do tego zdania czyni zbędnym.

W trzeciej osobie liczby pojedynczej czasownik „to inflict” zapisywany jest jako inflicts, brzmi zaś prawie identyczie jak wymowa nieistniejącego słówka „inflix”. „Inflix” może być skróconym esemesowym zapisem „inflicts”. Otwiera się nam zatem szerokie pole do medytacji tych znaczeń, do tworzenia różnych różnistych kombinacji i skojarzeń: „The flux of images in the net inflict …” – „Przepływy obrazów w sieci zadają ..., wyrządzają ...”. Co ciekawe „to inflict” zawsze będzie się łączył ze znaczeniami negatywnymi. Zatem Netlix powinno drżeć na myśl o Baraku Obamie, prof. Zybertowiczu, i wszelkich zakusach ograniczenia przepływu informacji w sieci. Dziwnym trafem mamy to głębokie przekonanie, że bynajmniej. Właściciele Netflixu, tak jak właściciele HBO, tak jak Zuckerberg, są ostatnimi, którzy przejmują się tym, co stoi za tzw. ACTA – Anti-Counterfeiting Trade Agreement, jakoby "umową dotyczącą zwalczania obrotu towarami podrabianymi", w istocie pierwszym krokiem w kierunku zniesienia wolności dyskusji politycznych w sieci.

Jest dla nas jasnym, że, jak rzekł nieśmiertelny wódz rewolucji socjalnej, to właśnie film jest najważniejszą ze sztuk, najważniejszą z powodu jego ogromnej mocy duraczenia, jak mawia p. Michalkiewicz, zaporzyczając owo słówko od Janusza Szpotańskiego, autora słynnego poematu Tow. Szmaciak. A ja ośmielę się insynuować, że chodzi tu nie tylko o duraczenie. Również o pierwszą linię frontu wojny propagandowej, frontu deformowania świadomości. No tak, czyli jednak duraczenie. Duraczenie niezauważalne, bo taka jest istota „sztuki filmowej”, i razem agresywne, agresywnie ingerujące w nasze uczucia i umysły.

Pisze Szpotański w Tow. Szmaciaku, a ja to cytuję za Stanisławem Michalkiewiczem: „by człowiek był człowieka bratem, trzeba go wpierw przećwiczyć batem”. O takie zatem duraczenie tu chodzi. Niezauważalny pejcz lub bykowiec, którego razy i trzaśnięcia od czasu do czasu jednak sobie uprzytamniamy. Płynnie zatem przechodzimy do „deathflix”, słówka które otwiera więcej nawet skojarzeń niż „netflix”.

Ponieważ siedzę nad tym tekstem, a raczej powracam do niego już od kilku tygodni i z racji natłoku zdarzeń i zadań ledwo nadążam z lekturą tekstów ze Szkoły Nawigatorów, z dużym opóźnieniem (gdzieś przed Wielkanocą) przeczytałem tekst Gabriela Maciejewskiego o filmie Barry Lyndon i dopiero wtedy natknąłem się na ten znamienny fragment, który czegoś dziwnie kojarzy mi się z serialem Crown i Game of thrones (Game of thrones, jak zwraca mi uwagę p. Jarecki, o czym pisałem w pierwszym odcinku, jest produktem HBO, ale nazwy Neflix używam tu nie tylko w odniesieniu do konkretnej korporacji medialnej, również ogólnie w odniesieniu do popularnej propagandy). Pisze więc Gabriel: „Nikt dziś, nie odnajdzie siebie, ani w książkach, ani w filmach. Nie może tego zrobić, albowiem jest szczerze i do głębi przekonany, że jego życie to nędza. I nie ma ludzkiej siły, która by go z tego przekonania wyzwoliła, albowiem obrabianie mózgów trwa już wiele dziesiątków lat. Służy ono jedynie temu, można tu na miejscu sprzedawać zhomogenizowane produkty kultury służące doraźnym celom propagandowym organizacji globalnych. To jest katastrofa, bo ludzie muszą widzieć siebie, takimi jakimi widzi ich autor. Takich autorów zaś powinno być przynajmniej dziesięciu w każdym pokoleniu. To jest potrzebne jak codzienne mycie zębów, to jest higiena mózgu niezbędna dla dużych grup ludności mówiących tym samym językiem. O tym jednak nie ma mowy. Ludzie widzą siebie, jakby ich ktoś powycinał z Kuriera. Jakby ci, co o nich piszą i ich pokazują, przylecieli tu z Marsa.” No może nie koniecznie z Marsa, przynajmniej w przypadku twórców serialu Crown. Może z jakiejś stacji orbitalnej dla wybranych imitującej naturalny ziemski raj, jak n.p. w fantasmagorii pt. Elysium. Tak jakby Buckingham, Windsor i Westminster tak naprawdę znajdowały się wysoko ponad chmurami, na orbicie okołoziemskiej, zaś głowy koronowane i mężowie stanu byli niezauważalnie teleportowani do ziemskiej rzeczywistości. Ludzie zaś widzą siebie jakby ktoś ich powycinał z Daily Sun, czy Newsweeka, tzn. ich jedyny cel życiowy to pełne entuzjazmu machanie chorągiewkami na powitanie głów koronowanych, mężów i dam stanu, i ocieranie łez szczerego wzruszenia, oprócz oczywiście obsługiwania różnych pojazdów, wodociągów i kanalizacji, wywożenia śmieci, uczenia za pół darmo cudzych dzieci do zdarcia gardła, i do, wszyscy wiemy jakiego, skonania, a także przepisywania na maszynie ważnych dezyderat wychodzących z ust Winstona Churchilla. Względnie mogą jeszcze ci brytyjscy ludzie z Daily Sun bohatersko umrzeć wskutek zatrucia smogiem, jak to się stało w 1952 r. w wielkim kataklizmie ekologicznym, który nawiedz wówczas Londyn. W filmie Crown ofiarą owego smogu pada również piękna, skromna i bardzo sympatyczna sekretarka Churchilla, której tragiczna śmierć, jedna z 4 tysięcy mających wówczas miejsce, wstrząsa do głębi duszą rzeczonego premiera i powoduje daleko idące zmiany w kontroli emisji dwutlenku węgla, z wyjątkiem rzecz jasna zmiany na stanowisku premiera, co wiele nam daje do myślenia na temat umocowań rzeczonego premiera, na którego pozycję ważną iluminację rzuca Stalagmit w swoich tekstach brytyjskich: http://stalagmit.szkolanawigatorow.pl/jak-rozpetac-wojne-cz-1-z-nie-tak-dawnej-historii , http://stalagmit.szkolanawigatorow.pl/jak-rozpetac-wojne-cz-2-z-nie-tak-dawnej-historii .

Owoż i „deathflix” w Crown. 

Ale powiem państwu szczerze, że to nie jest jeszcze najgorsze. Bo w Crown my żuczki/szaraczki, tzn. bardziej brytyjskie żuczki niż polskie emigranckie, są częścią scenografii w miarę komfortowej. W Game of thrones natomiast takiego komfortu nikt już zaznać nie może, a raczej żadnego komfortu, nikt prócz mitycznych a sprytnych boheterów i bohaterek, zawsze doskonale wytresowanych w posługiwaniu się bronią białą, a nawet wszelaką. Od zawsze wiedziałem, że nie powinienem oglądać Game of thrones. Ale zostałem wzięty podstępem, kiedy w którąś bezsenną, meteoropatyczną noc, niepomny swojej przysięgi, że już nigdy, przenigdy nie wystawię się na oddziaływanie „sztuki filmowej”, zacząłem oglądać coś, co nijak nie kojarzyło mi się ze znanymi reklamami Game of thrones, bo nie było tam ani Emilii „Daenerys” Clarke w płomienach, ani Seana „Starka” Beana na tle tego ohydnego tronu skomponowanego z atrap wszelkiej broni białej. Prawdziwej, bowiem, jak sądzę, nie dało by się skomponować w taką paskudną instalację przestrzenną. Była tam zima, las, jacyś ludzie przebrani w futra, i dziwna niezrozumiała z początku wyprawa przez zimowy las, czyli scenografia, który sprawia iż dostaję jakichś objawów atawistycznych, tak jak oglądając przeprawę Kielmiczów z rannym Kmicicem przez poleską puszczę w Potopie wyreżyserowanym przez Hoffmana. Co prawda nie zimową puszczę, ale zawsze bliską , dla mnie już na zawsze wzorcowej, Puszczy Piskiej. Pomyślałem sobie, widząc te obrazy bliskie mojej duszy, że to jacyś wikingowie. Dobra, niech mnie zwiodą. Trzeba się zdekoncentrować. Może szybciej przyjdzie senność. Wyłączę w razie czego. A to była bodajże trzecia czy czwarta część Game of thrones, czyli Winter is coming, dokładniej jakieś jej streszczenie, czyli najpaskudniejsza części tego cyklu ze względu na ostateczne, piekielne przeznaczenie rasy ludzkiej, naszkicowane tam, przeznaczenie do bycia mięsem armatnim, więcej nawet, do bycia umarlakami poruszanymi jakąś mocą czterech jeźdźców mroźnej apokalipsy z piekła rodem. W smoczej części Game of thrones ludziki mają, oprócz gwałtownej śmierci, jeszcze tę szansę by stać się przybocznymy rezunami Daenerys. Tu zaś śmierć oznacza oddanie swego ciała, a być może i duszy, pod władzę jakichś lodowych piekielników. I w tym się streszcza przesłanie całego tego paskudztwa: człowiek, ludź, jest atrapą samego siebie. Słowo podmiot twórcom owej makabreski jest zupełnie nieznane. Wreszcie, bowiem, z wielką ulgą, pozbyli się oni Kościoła i Boga. Stworzyli świat wymarzony przez Lutra, Johna Dee i Charlesa Darwina, w którym nie tylko nie ma żadnej relacji między Bogiem w Trójcy Jedynym a ludźmi, ale nadto jest to świat całkowicie niestworzony przez dobrego Stwórcę, w którym życie naturalne jest tylko krótką przerwą przed potępieniem. Logicznie zatem świat ten jest równią pochyłą, po której ludzikowie zjeżdżają ku, znajdującej się na północy tego globu, otwartej paszczy otchłani. Szlachetne uczucia, godność, honor są rzadkimi luksusami, na które mogą sobie pozwolić jedynie tzw. silne osobowości, czyli takie, które nie zawahają się przed zdradą w potrzebie, przed aktem przemocy, jak to gęsto czyni Daenerys, przed zemstą a nawet przed mściwym aktem sadyzmu, jak to czyni tzw. Cersei Lannister (Lena Headey) mszcząc się za swoje upokorzenia na jakiejś tam swojej rywalce, zaś widz, utożsamiający się z bohaterką, czuje w tym momencie dziką satysfakcję. Właśnie – dziką. Bo miłością w tym świecie obdarzane są jedynie smoki lub odmieńcy. Zaś tzw. silne osobowości mają coś z owych czterech lodowych jeźdźców apokalipsy, na przykład tak jak owych piekielników, ogień silnych osobowości się nie ima, potrafią być one przewrotnie okrutne, i powracają ze śmierci do świata żywych, zapewne według twórców tego filmu, niby-żywych. Wszystko jest oprawione w aktorstwo bliskie doskonałości i takąż scenografię, a raczej znakomity dobór wyszukanych wręcz, malowniczych plenerów i architektury, a zatem w doskonale skomponowany „klimat”. Zresztą nie trudno o doskonałość w odtwarzaniu prostackich instynktów i namiętności. Trzeba tylko w sobie to mieć. A ma to niemal każdy. Trzeba zatem umieć to wydobyć i odegrać, zamienić to w teatralny gest. Owoż i „deathflix” w Game of thrones, bo niczego innego tam nie ma.

Powrócę znowu do tego b. ważnego cytatu z Maciejewskiego, do jego dalszej części: I teraz kolejna ważna rzecz, owo socjalistyczne zarządzanie, z którym borykamy się od stu lat, spowodowało też inną reakcje. W połowie XIX można było napisać w Anglii powieść, na której kartach otoczenie króla przedstawione jest jako banda łapowników i oszustów, niewiele różniących się od szulerów karcianych. Spróbujcie napisać powieść o tym, że urzędnicy z magistratu, żyjący w latach 30-tych to nie sympatyczni, patriotycznie nastawieni, przyszli bohaterowie wojny, ale kanciarze ograbiający miejscowych ziemian przy parcelacji ich majątku. Albo niech dzisiejsi urzędnicy tacy będą. A jeśli nie tacy, to niech nie będą sympatycznymi gamoniami, ale tym kim są w rzeczywistości – chodzącą, żywą udręką dla ludzi. Tego nie da się zrobić. Nie dlatego, że brakuje autorów, ale dlatego, że mózgi publiczności są już tak zdewastowane, że ona nie widzi potrzeby zastanawiania się nad takimi sprawami.”

Parafrazując, wyobraźnia tzw. „publiczności”, czyli nasza wyobraźnia, biednych żuczków-ciułaczy, czasem nawet wyznania katolickiego, jest już tak zdewastowana, że przyjmuje jak masło z miodem te fantasmagorie z piekła rodem. A jeśli przyjmuje z uznaniem jakieś przejawy tego, co Anglicy i Amerykanie nazywają „the sublime” (to, co wzniosłe), to tylko w postaci filmowych i literackich atrap rzeczywistości nadprzyrodzonej. Zamyka się niemal zupełnie na spotkanie z Bogiem w sakramencie pokuty, Eucharystii, w liturgii, w Słowie Bożym, dopuszczając jedynie wartość rzadkich chwil samotności i to jedynie w pustej świątyni, wolnej od „natrętnej” obecności pobożnych niewiast i mężów z góry podejrzanych o niezdrową dewocję, bigoterię itp. Wzniosłe i „mistyczne” mogę być jedynie uczucia Elżbiety Windsorowej-Coburgowej przystępującej w Crown do ceremonii koronacji, czyli namaszczenia na Królową, lub jej ojca, który tłumaczy jej przed swoim namaszczeniem boską, mistyczną naturę tej ceremonii, lub jej babki Królowej Marii, która tłumaczy jej, że powołanie królewskie otrzymuje się od Boga. Owszem, otrzymuje się pod warunkiem, że jest się prawowitym spadkobiercą tronu i nadto godnym tego powołania, a to możliwe jest tylko przez realną formacją sumienia i udział w faktycznych sakramentach, czyli w faktycznym Mistycznym Ciele Chrystusa, nie zaś w jego namiastce z nieokreślonym statusem sakramentów, nachylonej ku luterskiemu naturalizmowi. Aż dziw że ta bajki dla ciemniaków serwują głowy koronowane jakoby z wyższych sfer.

Oderwane od rzeczywistości wizje filmowe, mityczne czy fantasmagoryczne, tworzą takiż rodzaj wyboraźni, odrealniony, w którym zasugerowany mamy podział świata na orbitalny, nadziemski świat wielkich (aristoi, wysokich; devas, promienistych) i świat maluczkich, tak jak to podają nam twórcy filmu Elysium. Miejsce faktycznego Kościoła w tym wyimaginowanym świecie jest albo nieistniejące, albo gdzieś na marginesie slumsów. Powody są nam aż nadto znane. Ale czemu ja powtarzam takie oczywistości? Ano dlatego, żeby sobie je powtórzyć i przypomnieć. Również po to, by zrozumieć wyobraźnię będącą produktem tej propagandy. I żeby móc ją zignorować i nie podejmować z nią żadnego dialogu ani sporu. Bo żaden dialog nie jest tu możliwy. Z chorą wyobraźnią nie da się ani porozumieć ani spierać się. Można ją tylko leczyć. W jaki sposób? Na przykład przez przykład, przez własne szczęście, przez dobra przez wierzących wypracowane i sprawiedliwie udzielane. Właśnie najpierw sprawiedliwie. Bo jeśli sprawiedliwości będzie realna, bo sprawiedliwość tylko taka może być, to realnym będzie również miłosierdzie, no i szczęście i niekłamana radość z osiągniętego dobra, trwała i łatwa do zapamiętania. No i rzecz jasna to, o czym czas jakiś temu pisał pan Osiejuk, czyli „pełen skromności pokój serca”.

Przeskoczę teraz do fragmentu Katechizmu, który chodzi za mną i za Krzysztofem od czasu naszej wizyty w Wąchocku i prześwietnej rozmowy z O. Mniszyskiem: „Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących. Prześladowanie, które towarzyszy jego pielgrzymce przez ziemię, odsłoni tajemnicę bezbożności pod postacią oszukańczej religii, dającej ludziom pozorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy. Największym oszustwem religijnym jest oszustwo Antychrysta, czyli oszustwo pseudomesjanizmu, w którym człowiek uwielbia samego siebie zamiast Boga i Jego Mesjasza, który przyszedł w ciele” (KKK 675).

Tak, tak, powiedzą nam wyznawcy Crown i Game of thrones, mordy w kubeł, bigoci zaniuchani! Siedźcie cicho i liczcie te swoje paciorki, bo nic innego wam nie zostało! Rządzi wyobraźnia, która została stworzona przez te "wybitne" dzieła filmowe. Wasi teologowie wiedzą lepiej i nam przyznają rację. Nie ma zmiłuj. Kościół do podziemia, do katakumb! Fanatycy i dewoci na pożarcie lwom i hienom!

I jeśli któryś z wierzących, nie daj Boże któryś z kapłanów, przyzna rację logice tej argumentacji, lepiej żeby głęboko się zastanowił nad terapią chorej wyobraźni. Ponieważ albowiem, dlaczego Bendykt XVI pisał o udziale świeckich katolików w życiu politycznym, a nawet o obowiązku anagażowania się w sprawy publiczne? Dlaczego Papież Franciszek piętnuje korupcję pośród rządzących w Ameryce Południowej, a nawet w instytucjach watykańskich? Po co św. Jan Paweł II pisał encykliki społeczne? Po co w końcu został dokonany Akt Intronizacji Chrystusa w naszej Ojczyźnie? Powie ktoś, to wszystko i tak ma znaczenie podziemne. I ja nie zaprzeczę. To wszystko dzieje się w katakumbach, czyli w niszach. Ale ponieważ wyobraźnia tego tzw. „świata”, stawia rzeczywistość do góry nogami, z tego wynika, że nisze i katakubmy są szczytem świata realnego, szczytem, który nieusatnnie wywiera wpływ na ów świat realny, w tym na sprawy publiczne i na to, co Ewangelia nazywa "światem", czyli na zbiorową iluzję wolności bez Boga, choćby przez ograniczanie jej. A jeśli nasze katakumby, zwane inaczej niszami, są szczytem, wszyscy spoglądają w ich kierunku. Nawet jeśli ignorują je, spoglądają w ich kierunku od czasu do czasu. Warto zatem zadbać o ich jakość, rzekłbym o jakość luksusową, z górnej pułki, imperialną.

Ja teraz nie mam za bardzo siły na to, by wymieniać wszystko, co widzę jako żywą jakość kościelnych katakumb, ale na wyrywki wymienię: od ponad 30 lat istniejący na opolszczyźnie nowy klasztor benedyktyński założony przez O. Ludwika Mycielskiego, jego książki opisujące historię jego powołania i nowej fundacji, książki Ks. Tadeusza Krahela z Białegostoku na temat marytrologii duchowieństwa diecezji wileńskiej, działalność Ojców Kapucynów pośród świeckich, w tym stworzony przez nich ekwiwlent trzeciego zakonu, wspólnotę Tau, wykłady Ks. Tadeusz Guza, filmy Zerwany Kłos i Luter – rewolucja protestancka, książkę Ks. Romana Zapały z diecezji krakowskiej Trzy schody do nieba na temat Bożej pedagogiki wobec naszego narodu w objawieniach św. Siostry Faustyny i Sług Bożych Rozalii Celkówny i Zofii Tajbert., moją własną parafię, z sanktuarium Miłosierdzia Bożego i św. Jana Pawła II, ze świetnym dynamicznym proboszczem, również kapelanem więziennym, który prowadzi swoich parafian na spotkania z nawracającymi się, pokutującymi więźniami, no i stowarzyszenie formalnie nie związane z Kościołem, Niepokonani'2012, ale wcielające klasyczne pojęcie sprawiedliwości i prawa, a zatem o motywacji katolickiej, działające w obronie szaraczków, a zatem i naszych katakumb przed samowolą gangów biurokratycznych (tu typowa interwencja Niepokonanych, których niedawno gościliśmy na Uniwersytecie Opolskim: https://www.youtube.com/watch?v=bPjZogzacsc&t=8s).

Jako regularny i uzależniony klient Kiliniki Języka nie mogę pominąć jej publikacji jako ważnej dla mnie części żywych, żyjących i wciąż odżywających katakumb, w tym Szkołę nawigatorów i PGR, kiełkujący, filmowy Prawy Górny Róg. To jest zaczyn jakości imperialnej. Katakumby jako imperium. Czyż nie brzmi to intrygująco?



tagi: imperium  kościół  propaganda  film  katakumby 

Magazynier
19 kwietnia 2018 23:42
17     2060    0 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

deszcznocity @Magazynier
20 kwietnia 2018 00:28

Flix jest od flicks czyli filmy. A flick to jest potocznie film.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @deszcznocity 20 kwietnia 2018 00:28
20 kwietnia 2018 01:16

Z litości nie chciałem o tym wspominać.

zaloguj się by móc komentować

adamo21 @Magazynier
20 kwietnia 2018 05:09

Mnie bardziej razi ilość azjatycko-hinduskiech, niestrawnych produkcji.

 

zaloguj się by móc komentować

Jacek-Jarecki @Magazynier
20 kwietnia 2018 07:26

Gra o tron, to tylko popularna zabawka fantasy. Świat wykoncypowany przez pana Martina, który na niej raczył się utuczyć i zgrywa twórcę społeczeństw. Obejrzałem z zajęciem wszystkie nakręcone odcinki, nie sprawdzając przedtem, że kręcą dalej. To przykra pomyłka.

Dużo zabawniejszy jest serial Wikingowie, który teraz sobie puszczam do poduszki. Punktem wyjścia jest tu teza w którą każą nam wierzyć autorzy, że te skandynawskie cwaniaki najsłabsze są z geografii. Oni tam nie wierzą, że na zachodzie istnieją jakieś kraje. Rok w rok płyną rabować na Ruś, ale o istnieniu Anglii czy Francji nie mają zielongo pojęcia. 

Z tego, że ich bliskim sąsiadem jest jarl rządzący Gotlandią można wnosić, że Kattegat (!) siedziba głównego bohatera znajduje się na południowym wybrzeżu Szwecji, ale Szwecja jest tam wymieniana jako niezbyt bliska kraina. Z wyglądu jesteśmy w Norwegii, ale stamtąd na Gotlandię się nie pływa po sąsiedzku. Ale z drugiej strony trudno uwierzyć, że mogłaby to być Dania, bo już duńscy wikingowie nie wiedzący, że na "zachodzie" istnieją jakieś krainy są zbyt dziwni. Przy tym wszystkim do Anglii płynie się stamtąd prosto a tak płynąc dopływa się do południowej Szkocji ( mniej więcej). Mamy oto serial aspirujący do pokazania okruchów historii średniowiecza, którego autorzy nawet nie widzieli mapy Europy.

Trudno też dociec, z czego ci Wikingowie w ogóle żyją. Owszem łowią ryby, uprawiają nędzne kamieniste pola i budują zgrabne okręty, którymi pływają po skarby, ale co z nimi robią, po obejrzeniu 14 odcinka nadal nie wiem. Piją ze zrabowanych kubków i tyle. Cieszą się ze złota i srebra, ale z nikim nie handlują. Zawsze mają kozę i chudego świniaka, a ichnia księżniczka tka na krośnie. Naprawdę nie sposób się domyślić, co czynią ze skrzyniami brzęczącej monety. 

W Anglii ku swemu zdziwieniu natykają się na Chrześcijan, o których też oczywiście przedtem nie słyszeli. Jeden ex mnich staje się nawet towarzyszem ich wikingowych zabaw. Wielce pechowy, bo później schwytany przez wyznawców Jezusa zostaje przez tychże ukrzyżowany jak się patrzy, w dziwnej karykaturze męki pańskiej. Ale szczęśliwe angielski król każe go zdjąć żywcem z krzyża. I tak się to toczy, ku mojemu zdumieniu. 

Najlepsze jest to, że dla milionów to jedyna wiedza o europejskim średniowieczu, poza oczywiście Grą o tron, której co dociekliwsi pasjonaci dopytują na internetowych forach, gdzie to się dzieje.

- A w Polsce! - mam gotową odpowiedź.

- Ale skąd smoki? 

- A z Krakowa, przecież.

 

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @deszcznocity 20 kwietnia 2018 00:28
20 kwietnia 2018 09:02

Nie wiedziałem. Dzięki. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @krzysztof-osiejuk 20 kwietnia 2018 01:16
20 kwietnia 2018 09:13

Ależ! O litość nie proszę. Raczej wręcz przeciwnie. 

zaloguj się by móc komentować

elzbieta @Magazynier 20 kwietnia 2018 09:13
20 kwietnia 2018 09:26

No ale to slowo "flicks" tez ma jakas geneze, jakies pochodzenie, bo przeciez film w j. angielskim to film, a nie zaden flick. Tym samym Panskie dochodzenie odnosnie pochodzenia slowa flix nie sa wcale od rzeczy. Niezleznie od tych dywagacji piekny i prawdziwy tekst!

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @Magazynier 20 kwietnia 2018 09:13
20 kwietnia 2018 10:20

Źle się wyraziłem, przepraszam. Miało być "z sympatii". W podwójnym angielskim sensie "sympathy".

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @krzysztof-osiejuk 20 kwietnia 2018 10:20
20 kwietnia 2018 10:26

Ok. Dzięki. Ale sympatię też trzeba zostawić na boku, jeśli stawką jest jakość naszej niszy. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Danae 20 kwietnia 2018 10:52
20 kwietnia 2018 17:02

O przykrości nie ma mowy. Zapomniał/ła pan/pani o sanskrycie. Przywalenie takie sobie, bo to nie tekst naukowy ale ściśle subiektywny. Jakkolwiek subiektywność nigdy nie jest odcięta od obiektywności na tyle by całkiem się mijała z prawdą. No i te filmy, a jeszcze bardziej kwestia katakumb-niszy, są znacznie ważniejesze niż etymologia. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @elzbieta 20 kwietnia 2018 09:26
20 kwietnia 2018 17:05

Z pewnością nie są od rzeczy jeśli trzeba przywalić netflixowi. Ale w końcu nie o przywalenie chodzi. Ja kiedyś słyszałem to słówko "flicks" w tym kontekście, jako film, ale zapomniałem. No jednak posługujący się na codzień angielskim powinien to wiedzieć. Dzięki za dobre słowo. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @elzbieta 20 kwietnia 2018 09:26
20 kwietnia 2018 17:09

Z pewnością nie są od rzeczy jeśli trzeba przywalić netflixowi. Ale w końcu nie o przywalenie chodzi. Ja kiedyś słyszałem to słówko "flicks" w tym kontekście, jako film, ale zapomniałem. No jednak posługujący się na codzień angielskim powinien to wiedzieć. Dzięki za dobre słowo. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Jacek-Jarecki 20 kwietnia 2018 07:26
20 kwietnia 2018 17:15

"A z Krakowa, przecież." Dobre, b. dobre, jak i cała recenzja Wikingów. Ja jakieś fragmenty oglądałem, w sumie tam chodzi chyba o motywację dla grup rekonstrukcyjnych, żeby się po prostu nie opieprzały, ale naparzały jak trza, bo to się sprzedaje we fliksie. No i żeby jucha leciała strumieniami. I żeby chłopaki nie zajmowały żadnymi tam szlakami handlowymi ani morskimi, bo jeszcze dojdą do faktycznych źródeł dochodu wikingów typu handel słowiańskimi niewolnikami z Bizancjum albo nie daj Boże do tych tajnych przez poufne map portugalskich zachodniej półkuli. No i duraczenie będzie mniej. 

zaloguj się by móc komentować

OdysSynLaertesa @Magazynier
20 kwietnia 2018 17:51

Vikings to rżnięcie i wyżynanie (kolejność dowolna łącznie z kombinacjami). Paramagia, ponurość i brutalność ma zastąpić fakty i historię czyli tzw real... I tak przez kilka serii, czytaj następujących po sobie pokoleń, czyli dorastających do tego rzemiosła latorośli głównych bohaterów czyli Ragnara i jego wojowniczej kobiety, którzy w wątkach pobocznych wymieniają się życiowymi partnerami... Wytrwałem do serii w której ginie Ragnar i stwierdziłem że nie chce mi się dalej oglądać tego samego w wykonaniu kolejnych aktorów... Nuda.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @przemsa 20 kwietnia 2018 05:39
21 kwietnia 2018 09:23

No tak, za dużo napakowałem do jednego tekstu. Czułem to jak zacząłem cytować Katechizm i rozwijać temat nisz katolickich. Ale to jest nieuniknione. Jak się dorwę do blogu, próbuję nadrobić czas poświęcony na inne sprawy. 

Że Gra tronów jest z HBO pisałem w poprzednim odcinku i założyłem pewnie błędnie że czytelnik to zapamiętał, albo że wróci do pierwszej części. Dzięki tym nie mniej za czas poświęcony na mój tekst. 

Merytorycznie to ja wciąż zadaje sobie pytanie jaka jest relacja między katakumbami/niszami kościelnymi (w tym również katoli świeckich) a tzw. kulturą wyższą i niższą czyli różnymi formami propagandy. I ten tekst dał mi okazję tylko do sformułowania apelu, który powtarza program Gabriela: jakość i kapitał gopodarski.   

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować