-

Magazynier : Sprawy zaściankowe, stare i nowe. Małżonek, nauczyciel akademicki.

Żelazny motyl cz. II

Krótki słowniczek wylgaryzmów ocenzurowanych za pomocą trzech kropek; w przypadku tych słów trzy kropki nie są niedomówieniem, są aktem cenzury:

,k... , - pogardliwa nazwa zdemoralizowanej kobiety pochodząca do łacińskiego słówka curvum, tu w dialogach zwykle ujęta jest między przecinkami;

ch... - prasłowiański czasownik w trybie rozkazującym (tak jak "stój") oznaczającym niegdyś bardzo przyzwoity nakaz chowania intymnej części męskiego ciała; dziś jest wulgaryzmem; często też jest zapisywany nieortograficznie z "h" na początku;

d... - dupa; od...any - odjebany; j...any - jebany; pier...ony - pierdolony; sk...syn - skurwysyn;

 

Nieznajomy zdjął okulary przeciwsłoneczne, ukazując bystre spojrzenie drobnych oczu i rozpromienił się uśmiechem pełnym ulgi.

  • Boże, co za upał – westchnął i powrócił do poprzedniego pytania. – Otóż, jak pan zauważył, w mojej pamięci są luki. Zapomniałem, o tym ważnym słówku, naukowa. Ponadto pan, profesorze, jest bliższy głównemu bohaterowi powieści niż ja.
  • Pan oczywiście zna mój esej o Bułhakowie? – domyślił się Misztowt.
  • Oczywiście. Jestem molem książkowym, częściowo z racji obecnego mojego zajęcia. Jestem wydawcą.
  • Pamięta pan zatem, iż twierdzę tam, że trudno określić głównego bohatera tej powieści?
  • Oczywiście. Ale ja uważam, że jednak w oko wpada dość szybko Mistrz. Woland jest na pierwszym planie, ale tylko do połowy.
  • No tak.

  • Ale powraca w konkluzji.

  • Kogo pan zatem wybiera Mistrza czy Wolanda?

  • No sam nie wiem. – Nieznajomy podrapał się w hiszpańską bródkę. – Chyba Wolanda. Bo na pisarza się nie nadaję. Marzycielstwa nie lubię. Ale z drugiej strony czarną magią się nie zajmuję. Poza tym jest jeszcze trzeci bohater i czwarty. Piłat i Chrystus. Może raczej Piłat, albo jakaś trzecioplanowa postać.
  • Woland nie jest wcale taki zły – pocieszał go Misztowt. – Wcale nie jest powiedziane, że Woland to Lucyfer. To raczej anioł sprawiedliwości. Faktycznie trochę bezlitosnej sprawiedliwości, a nawet bardzo, ale nie jest sadystą, co sugerowałyby znane nam charakterystyki księcia ciemności. Natomiast Jeszua Hanokri Bułhakowa nie jest identyczny z Chrystusem Ewangelii.
  • To znaczy, że z siłą nieczystą można się dogadać. – Nieznajomy uśmiechnął się do Tenzbirka, którego nieco zdeprymowały wezwanie instancji nadprzyrodzonej i Chrystusa w jego ustach. Przyglądał się teraz uważniej nieznajomemu spoza swoich czarnych, punkowskich plastików, szukając w nim oznak katoczyzmu, co w jego kręgu oznaczało teraz połączenie tradycyjnego katolicyzmu z głosowaniem na PiS. Nieznajomy najwyraźniej nic nie podejrzewał, bo odezwał się przymilnym głosem, spoglądając to na Misztowta to na Tenzbrika:
  • Ale młodzież mamy dzisiaj coraz lepszą, bo nie dość, że nowoczesna, że ma szerokie horyzonty, to jeszcze dobrze wychowana. – Teraz Tenzbirek był już pewien, że ma obok siebie katoczystę, no może bardziej zeuropeizowanego, ale niewątpliwie starej daty kato-burżuja. Zatopił w nim spojrzenie żelaznego motyla, którego nieznajomy z pewnością nie przeżyłby, gdyby nie przesłona jego czarnych przeciwsłonecznych binokli.
  • Przepraszam nie przedstawiłem się, Wezwolny, Lucjan Wezwolny, wydawca, w zasadzie udziałowiec wydawnictwa. Pan, oczywiście, nie musi się przedstawiać. Ogromnie mi miło. – Przyzwyczajony do publicznych wyrazów uznania, profesor, z ledwie zauważalnym, ironicznym uśmiechem, podał dłoń Wezwolnemu.

– Gdzieś chyba się spotkaliśmy … – niepewnie zagaił Misztowt

– Miałem przyjemność być razem z panami na konferencji – wyjaśnił pospiesznie pan Lucjan. – Chciałem zamienić kilka słów na bankiecie. Ale zawsze ktoś mnie uprzedził. Panowie tak szybko znikliście. Odnalazłem was dopiero tutaj, w ruinach. Bo widzi pan, wydajemy teraz nową prozę węgierską. Sam pan rozumie, pod rządami Orbana nie wszyscy pisarze mogą zaistnieć na tamtejszym rynku. Dlatego próbujemy u nas …

  • Rozumiem. Zapewne chciałby pan polecić mi coś do recenzji. Nie odmawiam. Ale w tej chwili jestem zawalony pisaniem. Recenzje akademickie. Nowy tryb jest bardzo wymagający od strony recenzentów. W przyszłości tak, jak najbardziej. Nic nie wiem o młodych Węgrach. Dlatego chętnie to wezmę. Może jesienią.
  • To wspaniale. Tu jest moja wizytówka. – Udziałowiec oficyny wydawniczej wyciągnął czekającą, zapewne od dłuższego czasu, w tylnej kieszeni rybaczków, jak rybacki nóż na rybę do wypatroszenia, swoją wizytówkę. Misztowt sięgnął po swój portfel i ze szczerym już uśmiechem podał Wezwolnemu. Tenzbirek zaczął wątpić już w swojego nosa. Wydawca? Węgrzy? Orban? Był na konferencji? Chyba na przeszpiegi. To nie możliwe, żeby taki fajans nie był katolem. Coś tu nie pasowało. Gdyby mógł kopnąłby profesora w kostkę, tak dla ostrzeżenia. Ale nie było jak. Chrząknął zatem nie dwuznacznie, co zwróciło uwagę Wezwolnego na jego nieskromną osobę.
  • A pan zapewne jest Człowiekiem-motylem? – Uśmiechnął się znów do niego.
  • Skąd, k…, wiesz? – burknął niegrzecznie Paź Tenzbirek i rozsiadł się rozpościerając ręce na oparciu ławki, nie spuszczając jednak oczu z wydawcy węgierskich bajek. Misztowt odwrócił się energicznie ku swemu młodszemu przyjacielowi, spoglądając na niego chmurnie.
  • Pan zawsze ma tę samą brodę, ten sam zarost, tę samą grzywkę, spodnie i co najważniejsze okulary. – Uśmiech nie schodził z ust Wezwolnego. – Jestem starej daty, ale chcę być na bieżąco. Informacja to podstawa mojej pracy. Dla nas każdy Człowiek-motyl to ważna figura.
  • Do tej pory było tylko dwóch … – wycedził nieco zbity z tropu Tenzbirek.
  • A zna pan pierwszego? – wszedł mu w słowo udziałowiec węgierskiego chłamu.
  • A ty, gościu? – wyzywająco zapytał Tenzbirek.
  • Owszem, znam. Ale prosił mnie o dyskrecję. Nie wszyscy doceniają jego eksperyment. Obraza uczuć religijnych itp. – Wezwolny spoważniał.
  • No i chu... chusteczka. – W ostatniej chwili ugryzł się w język by ocenzurować prasłowiański czasownik w trybie rozkazującym, oznaczającym niegdyś bardzo przyzwoity nakaz chowania intymnej części męskiego ciała, dziś kojarzony z zupełnie innym znaczeniem, często też zapisywany nieortograficznie. Tyle mógł zrobić dla zagniewanego profesora, któremu chyba zależało na tej chałturze.
  • Tomek, co cię ugryzło? – Profesor był równie poirytowany co zaskoczony.
  • Nie lubię, k…, katoli. – Spojrzał chłodno na Wezwolnego. – A zwłaszcza kato-lizów.

Wezwolny milczał słusznie oczekując na interwencję Misztowta.

  • Tomek, przegiąłeś! Obraziłeś człowieka, który nic złego ci nie zrobił. – Poważnym tonem oznajmił profesor.
  • Że nie zrobił, k…, to nie znaczy, k…, że nie zrobi! – Łacińskie określenie frywolnej profesji niewieściej powróciło znowu jako znak przestankowy. Paź pochylił się teraz ku udziałowcowi oficyny anty-orbanowskiej. – Wierzysz, gościu, w Boga? – Wypalił teraz prosto w twarz Wezwolnemu.
  • Pan Leonard też wierzy. Czyż nie mam racji? – pytaniem odpowiedział wydawca.
  • Wierzysz, k…, czy nie? – Tenzbirek nie dawał za wygraną.
  • Duchy upadłe też wierzą i drżą … – Wezwolny tajemniczo zacytował list świętego apostoła Pawła.
  • Chodzisz, k…, do kościółka? – Tenzbirek walnął łapą w ławkę, aż Misztowt podskoczył.
  • Tomek, skończ z tym! Nie rób rozróby! – Poderwał się z miejsca. –  Zaraz pojawi się tu patrol! Panie Lucjanie, …
  • Panie Leonardzie, niech pan usiądzie – uspokajał Wezwolny. – Z młodymi trzeba umieć rozmawiać, trzeba ich zrozumieć, wysłuchać – zacytował nagle własne słowa profesora. – Ja się nie obrażam.

Tenzbirek Paź założył rękę na rękę i zbierał się do kolejnego ataku:

  • I co tam, k…, jest w tym pier…nym kościółku?
  • Witraże, obrazy, posągi, ksiądz w konfesjonale, Bóg w sakramencie.
  • I co, k…, zmawiasz, k…, do niego paciorek?

Teraz Misztowt, który nie zdążył jeszcze usiąść, zaczął z uwagą przyglądać się Wezwolnemu.

  • Pan naprawdę jest wierzący? – zapytał poufale swego nowego znajomego.
  • Czyżby pan nie był wierzącym? – zdziwił się teraz pan Lucjan.
  • No wie pan, byłem wychowany w rodzinie katolickiej. Wiara to była taka tarcza dla nas przed komuną, Kościół był azylem. Ale nie mogę teraz powiedzieć z ręką na sercu, że jestem rzymskim katolikiem. Jestem raczej człowiekiem poszukującym. Wie pan, co znaczy pierwszy człon mojego nazwiska, Miszna, to jest hebrajska księga mądrości, druga po Talmudzie, trzecia po Torze …
  • Panie Leonardzie, w pana wieku wypadałoby już znaleźć ów cel poszukiwań – celną szpilę Wezwolny ozdobił delikatnym, słodkim uśmiechem. – Nie można w nieskończoność szukać Itaki.

Misztowt aż usiadł z wrażenia. Nikt do niego nie przemawiał do tej pory takim tonem. Nawet jego świętej pamięci ojciec nie wykraczał dalej jak tylko poza ton bezsilnej irytacji, gdy dochodziło do religijnych sporów między nimi, uciszanych przez jego przybraną matkę. Rodzona nie dojechała do Anglii. Zmarła na zapalenie płuc w 1939 na statku wiozącym ich z Gdańska do Londynu. Był wtedy małym chłopcem. Ledwie ją pamiętał. Starannie dobrana, nowa żona mecenasa Misztowta doskonale zastąpiła mu jego własną matkę. Nigdy nie odczuwał jej braku. Tylko ona mogła w taki sposób przemawiać do niego. Konsternacja odebrała mu mowę na krótką chwilę. Wykorzystał ją pan Lucjan do nowej insynuacji:

  • O ile się orientuję, pańskie nazwisko nie jest żydowskiego pochodzenia. To jest przecież litewska szlachta. Co ja mówię, arystokracja, ziemiaństwo. Rdzeń Miszt prawdopodobnie pochodzi od białoruskiego miszka, czyli misiek. Ka musiało się zmienić się z czasem w te. To się zdarza. Oczywiście pańska matka, de domo Montwiłłowa, mogła mieć jakieś koligacje żydowskie, wtedy mógłby pan mieć jakiś tytuł do judaizmu, ale to mało prawdopodobne ...

– Gościu, k…, o co ci chodzi? – Paź na chwilę zdekoncentrowany niezrozumiałą dla niego wymianą zdań między starszymi panami, ocknął się w końcu ze stuporu. – Bo jak, k…, przyszedłeś, k…, denerwować spokojnych, k…, ludzi …

  • A co, Paziu Królowej, zdenerwowałeś się? – Pan Lucjan bezczelnie uśmiechnął się do Tenzbirka.
  • Skąd znasz moją ksywę? – Teraz Tenzbirek wstał z ławki.
  • A kto jej nie zna? Wróble o niej ćwierkają nad ranem. Zwłaszcza na poddaszu Azteka.

Tenzbirek zrobił krok w tył, jakby chciał nabrać perspektywy do lepszego oglądu wydawcy. Powoli klarowało mu się pod sufitem: katol i na dodatek gliniarz, tajniak, agent Kaczora, z wyższej półki. No, stało się. Gdzie ta, k…, suka? Czego on, do ch…, chce? Profesor Leonard doszedł do tego samego wniosku w tym samym czasie. Z tą różnicą, że wiedział, iż kaczyści nie mogą mieć swojej agentury. Najwyżej jakiś początkujących aspirantów z tej nowej służby. Nazwa wyleciała mu z głowy. Wezwolny, jeśli to było jego prawdziwe nazwisko, nie wyglądał wcale na aspiranta. Profesor zaczął rozglądać się za jakimś pretekstem. Mimo upału poczuł zimny pot na czole. De ja vu. Dziesięć lat po powrocie do Polski. 1968. Protest studencki. Pałkarze z ORMO. Śmierdzący potem, zatłoczony komisariat. Tajniak z propozycją nie do odrzucenia. Podpisał. Nie śmiał jednak przerwać rzekomemu wydawcy. Musi przy najbliższej okazji wyrzucić tę wizytówkę, najlepiej zostawić ją w kawiarni, w toalecie.

  • Chodzi mi o współpracę z panami – bezceremonialnie acz z dziwną delikatnością rzekł Wezwolny. Szybko przechodzi do konkretu, pomyślał Misztowt. Całkiem jak esbecy Gomułki. Przecież, żachnął się w duchu, Wezwolny musiał zaczynać w tej branży właśnie za Gomułki.
  • Nie ma mowy – Misztowt aż zdziwił się własnym słowom. – Do widzenia!
  • Panowie nie wiedzą nawet, o jaką współpracę mi chodzi.
  • Nawet nie chcemy wiedzieć! – Misztowt wstał.
  • Panowie już w zasadzie współpracujecie – Teraz Pan Lucjan rozsiadł się wygodnie i oparł ramiona o oparcie ławki.
  • Nie rozumiem. Pan pracuje dla Kaczyńskiego, czy dla kogo? – Misztowt chciał się ugryźć w język. Po co, ciągnie tę grę pozorów? Jak ona wciąga? Czuł, że nie panuje nad swoim językiem.
  • A pan pracuje dla kaczystów? – Pan Lucjan, czy jak go tam zwał, znów spoważniał. – O, to byłoby coś nowego. Zna pan w ogóle kogoś, kto pracuje dla nich? Nawet ja nic o tym nie wiem.

Tenzbirek spojrzał teraz podejrzliwie na profesora, zaś Wezwolny rzucił jakby od niechcenia:

  • Będzie kato-manifa w Toruniu. – W slangu środowiska kato-manifa oznaczała demonstrację patriotyczną. Nie procesję eucharystyczną, czy jakąś inną ekspiacyjną, tylko duże zgromadzenie katoczystów, marsz ulicami. – Duża sprawa. Kupa ludu. Prześladowanie Kościoła w Unii, gender, wolność słowa, te sprawy. Miałbym dla ciebie, panie Tenzbirku, propozycję.
  • Dla mnie? – Paź nic już nie rozumiał.
  • Nie udawaj pan. Jesteś w tym najlepszy. Tylko nie wiesz od, której strony ich zajść.
  • Tomek, nie powinniśmy tego słuchać nawet. – Misztowt chciał się już oddalić. Ale ciągle gubiła go retoryka. Ciągnął:
  • Katoczyzm czy kaczyzm, wszystko jedno. Tak nie wolno!
  • Panie psorze, to się, k…, robi ciekawe. Ten gościu chyba nie jest katolem.
  • Nie, nie jest. Chodzi do kościoła służbowo – zripostował Misztowt. – Chodźmy.
  • No przepraszam, że tak panów zdenerwowałem. – Wezwolny rozłożył bezradnie ręce. – Ale prędzej czy później natknęlibyście się na mnie, a ja na was, jak na rumuńską rusałkę na drodze międzymiastowej. Jest to nam po prostu pisane. Za dużymi tuzami jesteście. Jesteście zbyt ważni. Ja też. Nie proponuję wcale donosicielstwa.
  • Tylko prowokację ... – zripostował Misztowt biorąc Tenzbirka pod ramię.
  • Przecież tym się właśnie zajmujecie. – Cios nie mógł być celniejszy.
  • Robimy prowokacje na własny rachunek. Nie dla pieniędzy. – Profesor usiłował pociągnąć Tenzbirka za sobą. Ten jednak opierał się, … matołek! Ale i on czuł, że coś go ciągnie w kierunku przeciwpołożnym. Czuł, że się przekomarza, że nie może odpuścić Wezwolnemu. Chce wygrać z nim ten pojedynek. Nadrobić, czego nie dał rady w 68-mym.
  • Ja nie proponuję panom pieniędzy. – Tajemniczy wydawca, a raczej szpieg z krainy antydeszczowców, ściągnął okulary, ukazując ponownie małe, głęboko osadzone, oczy wpatrujące się w nich nieruchomym spojrzeniem kobry. – Proponuję udoskonalenie techniki. Naprawdę jesteśmy po tej samej stronie barykady. Czy chcecie panowie, żeby i w Polsce wygrał Orban, żeby pani ex-ministra wyemigrowała z kraju, żeby Duda z Szydło wypierniczyli na zbity pysk jedynego naszego ministra w tym rządzie, żeby odcięli dotacje na badania naukowa, na wyzwolenie wolności, na biznes? Mamy w końcu uniwerki z prawdziwego zdarzenia. Wolność słowa umacnia się mimo kato-terroru. Przecież są firmy, które kręcą się, zatrudniają. Niewiele tego, ale są. Nie jakieś pokątne chałtury. Mało bo mało, trzeba było zamknąć słabe, sprzedać je, ale zostały te najlepsze. Są szpitale prywatne, leczą ludzi. Ludzie zarabiają, pracują. Chcecie to wszystko zniszczyć?
  • Kto zarabia? Kto, k…, pracuje? – żachnął się Paź Królowej. – Powiedz to, k…, gościu, moim, k…, kumplom w Irlandii!
  • To dopiero początek. Z tymi kolesiami z Unii inaczej się nie da. – Wezwolny nie ustępował. – Muszą najpierw nas wydoić. Potem dadzą nam zarobić.
  • Jesteś, k…, katolem, czy nie? – zaatakował znów Tenzbirek.
  • Jestem, bo jestem ochrzczony. A ty nie? – spokojnie odparł tak zwany Wezwolny. – Też jesteś rzymsko-katolik. I ciebie ochrzcili. I ty szedłeś w granatowym garniturku do pierwszej komunii.
  • Chodzi mi, k…, o to, czy biegasz do spowiedzi? – Tenzbirek też wszedł już na spokojniejszy tryb przesłuchania. Pochylił się w stronę Wezwolnego. – Zmawiasz, k…, paciorki? Kapujesz?
  • Kapuję. Ale słowa to słowa. Skąd wiesz, kiedy kłamię, a kiedy mówię prawdę?
  • Bo, k…, mam taki wykrywacz. – Tenzbirek postukał się po nosie.
  • Chyba musimy się przenieść w inne miejsce – westchnął pan Lucjan. – Czy panowie mają jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Na przykład restauracja „Kasztanka”.

Misztowt znów poczuł czerwone światełko. Wie, że to jego ulubiona restauracja w Toruniu. Ale wie jednocześnie, że on wie. Zaraz pojawiła się na horyzoncie jego dociekań myśl inna. Umówić się, wysłuchać, co ma do powiedzenia i napisać, donieść do Wyborczej albo do Wprost, albo nawet do Uwarzam Rze. W końcu znał kilku redaktorów, posłów i ministrów. Raz nawet rozmawiał z Gowinem, raz z Korwinem, kiedy indziej z Urbańskim i Wildsteinem. Widział już tytuł: „Prowokacja toruńska. Dramat w jednej odsłonie”. Tylko, co z Paziem? Musi nauczyć się chłopak. Musi się sparzyć, tak jak on. Wyciągnie go. Uspokoił się. Rozluźnił. Poprawił marynarkę. Wyciągnął znów chusteczkę odświeżającą. Zaproponował Wezwolnemy. Podał Paziowi, który podziękował, ale nie przyjął oferty.

  • No dobrze – Zgodził się Misztowt. – Wygląda pan na kulturalnego szpicla. Możemy porozmawiać. Tylko bez podsłuchu.
  • Szpiclem nie jestem, ale nie obrażam się, bo też i ja inaczej nie umiałem. Niestety, uprzedzam, że wszystko będzie nagrywane. Taka procedura. Tę rozmowę też nagrałem, ale tylko do użytku wewnętrznego. Do mediów nie pójdzie.
  • A jaką pan da gwarancję?
  • Pańskie zaufanie. Wszystko opiera się na zaufaniu. Jeśli nie ma zaufania, nie mamy po co się spotykać. Proponuję, żebyście wy przynieśli swój sprzęt i zrobili swoje nagranie. Ufam, że wy również nie ujawnicie tej rozmowy mediom. Proszę zrozumieć, że panowie nie będziecie niczego podpisywali. Nie chcę od was deklaracji ani cyrografu. Po prostu szukam sojuszników.
  • Pan pracuje w ABW? – Spytał rzeczowo Misztowt.
  • Ależ skąd. Panie profesorze, w tym kraju każdy pracuje dla samego siebie. Pan również – odparł krótko a tajemniczo Wezwolny. – Ale wydawcą jestem naprawdę. I naprawdę mam tych Węgrów dla pana. No i płacę za recenzje.
  • Dzisiaj o ósmej w „Kasztance” – skwitował Misztowt.
  • A będą tam jakieś fajne d...y? – Tenzbirek wyszczerzył się.
  • Panie Paziu, nie jestem pańskim alfonsem. – Wezwolny wstał i zmierzył chłodnym wzrokiem Tenzbirka. – Nie piliśmy brudzia ... i nie wypijemy. Nie zwracaj się, pan, do mnie per ty. Bo stracę cierpliwość.

– I co, k…, spałujesz mnie, wsadzisz, k…, do worka i wrzucisz do zalewu, k…, wiślanego?

  • Właśnie ją straciłem – rzekł pan Lucjan i szybkim, niemal niezauważalnym ruchem dźgnął Tenzbirka w tchawicę. Młodzieniec cofnął się, skulił, złapał się za gardło i pierś, i zaczął się krztusić. Misztowt rzucił w stronę Wezwolnego spojrzenie pełne wyrzutu. Ten odparł chłodno:
  • Przepraszam, panie Leonardzie, ale, jeśli mamy być partnerami, ten młodzieniec musi nauczyć się szacunku. – Wezwolny nałożył okulary i zniknął za rogiem odrapanej kamienicy. Tenzbirek dusił się i kaszlał. Misztowt pomógł mu usiąść na ławce.
  • Widzisz, Tomeczku … – Profesor był zatroskany. – Z takimi typami trzeba uważać. Są gorsze rzeczy niż pałowanie.
  • Ale, k…, wdepliśmy … – ochrypłym głosem skwitował Tenzbirek, gdy odzyskał oddech.
  • Nie musimy tam iść. – Misztowt wiedział, że marna to pociecha, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy.
  • Nie, psorze. … Lepiej, k…, pójść. Jeszcze, k…, nas sk…yn zakabluje ...


tagi: proza niepublikowana  pastisz  realia a. d. 2017  

Magazynier
18 listopada 2017 10:21
18     1393    3 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Shork @Magazynier
18 listopada 2017 11:50

Zdecydowanie nie będzie to nowela.
Soczyste dialogi, dobra indywiduallizacja, szkoda,że w tle nic się nie dzieje, nawet żaden ptak nie przeleciał, ani nikt nie wdepnął w psią kupę. Ciemna scena i tylko ławeczka jakby obserwowana przez lornetkę, zw wsparciem podsłuchu mikrofonu kierunkowego.
No i znowu uwaga jak do Coryllusa. Słuchajcie mnie kochani. Pierwszy rozdział pisze się dwa razy inaczej bedzie odstawał od reszty.
I popraw "pułkę" chyba że to od pułkownika.
 

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @Magazynier
18 listopada 2017 12:46

Ależ to się  świetnie zapowiada. Tylko niestety, nie da się czytać szybko:))) Gratulacje.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Shork 18 listopada 2017 11:50
18 listopada 2017 14:37

Dzięki po raz wtóry. Ale co to znaczy, że pierwszy rozdział pisze się dwa razy?

No ale co? Lody Algida, chusteczki odświeżające, żar z nieba i ruiny zamku krzyżackiego nie wystarczą? W takim upale nawet wróble mają dość. No i jeszcze jest odrapana kamienica i budka z lodami.

Półka zaraz będzie. Szeczerze zobowiązany.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @pink-panther 18 listopada 2017 12:46
18 listopada 2017 14:38

Piękne dzięki. Miłej lektury. Coś dla rozrywki.

zaloguj się by móc komentować

Shork @Magazynier 18 listopada 2017 14:37
18 listopada 2017 14:39

dwa razy, dlatego że po zakończeniu całości bardzo wraźnie od niej odstaje i należy go przepisać

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Shork 18 listopada 2017 11:50
18 listopada 2017 14:40

Nowela to jest przecież dłuższe opowiadanie. Ale za krótkie na powieść. A może ja stosuję francusko-angielską nomenklaturę? Novella. Skrzywienie zawodowe. Sorry, nie miałem czasu sprawdzić. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Shork 18 listopada 2017 11:50
18 listopada 2017 15:09

Gdzie jest ta "pułka"? Nie mogę jej znaleźć. Wrócę w nocy, bo mam robotę.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @Magazynier
18 listopada 2017 15:27

Robi się ciekawie:)

.

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @michail 18 listopada 2017 17:55
18 listopada 2017 18:34

Tak mi przykro. Oblał pan ten egzamin i został zablokowany. I proszę tylko nie stresować się za bardzo, bo wtedy łatwo rozproszenie i kolizję z jakąś przyczajoną półkę.

zaloguj się by móc komentować

chlor @Magazynier
18 listopada 2017 21:22

Te ruiny w Toruniu faktycznie są dziwne. W podziemiach jest taki kącik średniowieczny. Czyli wampiry i czarownice. Migają lampki i wyskakuje wampir z okrzykiem -  Uhuuu! Fajna jest też krzyżacka salka konferencyjna z plastykowymi krzesełkami. Mam to gdzieś w telefonie.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @chlor 18 listopada 2017 21:22
18 listopada 2017 21:31

Ja to tylko z zewnątrz widziałem, ale autentycznie w upalne lipcowe południe.

Krzyżacy wogóle przeskoczyli swoją epokę :-) Ale ten wampir jest w białym kitlu z czarnym krzyżem? Czyżby krzyżackie krwiodawstwo na dokładkę?

A co z tymi czarownicami? Bo to się robi ciekawe.

zaloguj się by móc komentować

Zbigwie @Magazynier 18 listopada 2017 21:31
18 listopada 2017 22:07

A dlaczego kato-manifa ma być w Toruniu?

zaloguj się by móc komentować

chlor @Magazynier 18 listopada 2017 21:31
18 listopada 2017 22:13

Normalnie, tam są podziemia z kiepskimi zabytkami. Czarownice i wampiry symbolizują średniowiecze w kąciku dla dzieci. Chyba działają czujniki ruchu i włączają te światła i głośniki.

Toruń mnie zaskoczył czymś innym. Nigdzie nie można było kupić nic do picia poza cienkim piwem. Chodziliśmy z plecakiem kilometrami do nielicznych punktów sprzedaży. Jakieś dwa lata temu..

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Zbigwie 18 listopada 2017 22:07
18 listopada 2017 22:18

M. in. w Toruniu. W największych miastach polskich. Ta w Toruniu jest szczególnie ważna. Następny odcinek wyjaśni dlaczego. Zresztą można się domyśleć z tych dialogów z pierwszego odcinka. 1 i 2 to jeden długi rozdział. 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @Magazynier 18 listopada 2017 22:18
19 listopada 2017 02:31

Sobota się skończyła. To jest pierwszy dzień.

zaloguj się by móc komentować

Marcin-Maciej @Magazynier
19 listopada 2017 09:18

Dobre. Podoba mi się. Pozdrawiam.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Marcin-Maciej 19 listopada 2017 09:18
19 listopada 2017 09:27

Cieszę się. Pozdrowienia odwzajemniam.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @chlor 18 listopada 2017 22:13
19 listopada 2017 09:34

Na starym rynku? Dawno tam nie byłem. Ale jakieś 4 lata temu to na rynku było kilka knajp. Tam jest tzw. trójkąt edukacyjny, obok siebie, kilka kościołów w tym katedra, uniwerek i więzienie. 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować